Susza nie jest jedynie problemem Europy, w tym polskich rolników. Według najnowszych ustaleń, pożar „Camp Fire”, który wciąż szaleje w północnej Kalifornii, zabił co najmniej 63 osoby. Służby poszukiwawczo-ratunkowe wciąż znajdują ludzkie szczątki w miejscach, które zostały całkowicie zniszczone przez ogień. Ponad 600 osób ma status poszukiwanych. Pożar „Camp Fire” uważa się za jeden z najbardziej zabójczych pożarów w Stanach Zjednoczonych od dekad.
Susza, niska wilgotność i duże wiatry
Szalejący ogień miał wręcz idealne warunki do szybkiego rozprzestrzeniania się naraz większe obszary. Susza, niska wilgotność powietrza i silne wiatry sprawiły, że „Camp Fire” w bardzo krótkim czasie spalił tysiące akrów ziemi i niemal całe miasto Paradise, które było zamieszkiwane przez około 27 tysięcy ludzi. Obecnie jest to pokryte popiołem miasto widmo. Strażacy zdołali ugasić pożar w około 40%. Wiele osób zastanawia się czy zjawisko suszy nie zostało wykorzystane w celu podpalenia i pozyskania nowych terenów pod ekskluzywną zabudowę.
Dużym problemem dla mieszkańców Kalifornii jest mocno zanieczyszczone powietrze. Narodowa Służba Pogodowa poinformowała, że gęsty dym unoszący się nad całym obszarem skutecznie zasłania słońce, a temperatura przy powierzchni ziemi spadła nawet o 6 stopni Celsjusza. Powietrze w najbliższym sąsiedztwie z ogniem jest wręcz niebezpieczne dla zdrowia i życia, a miasto San Francisco zaczęło przypominać Pekin – mieszkańcy noszą ze sobą maski.
Źródło: zmianynaziemi.pl